Kuchnia bez resztek, czyli Zero Waste na ludowo i po staropolsku
Dziś
poważny temat. Zjawisko, o którym dużo się mówi, czyli kuchnia „zero waste”.
Ciekawa jestem ile w tym teorii, a ile praktyki. Nie powinien być traktowany, jako
kolejny trend, ale zapalać lampkę w naszej świadomości. Bo oto w świecie XXI
wieku, wciąż są miejsca, w których ludzie głodują. A mimo to tzw. pierwszy świat
wywala do kosza tony jedzenia. Ja świata nie zmienię w pojedynkę. TY też. Ale gdyby
tak coś zrobić wspólnie? Uczymy dzieci, żeby nie marnować jedzenia. Boli nas
serce, gdy zapomnimy o czymś, co popsuje się w lodówce i trzeba wywalić.
Zwłaszcza poświąteczne statystyki są zatrważające. Czy to ma świadczyć o naszej
zamożności? Jeśli tak, to głupie.
źródło: www.polona.pl |
Doskonale
pamiętam okres w moim życiu, nie tak dawny, kiedy w sklepach kupowałam tylko
produkty z przeceny, z terminem ważności bardzo krótkim. Pamiętam, że, równie
niedawno kupowałam jedynie skrawki wędlin i sera w marketach, bo nie było mnie
stać na regularny asortyment. Z jednej strony czułam wstyd i zażenowanie – bo niby
pani doktor, bo niby działacz żywieniowy… Ale, jak to mówią: „szewc bez butów
chodzi”. Tak. Bieda, praca na ćwierć etatu, strach przed urzędnikami, żeby nie
zabrali, z powodu ubóstwa, moich dzieci był codziennością. Dlatego nie
korzystałam z benefitów. Myślę, że większość z moich znajomych nie zdawała
sobie sprawy, że jestem pożeraczką resztek. Taką bez ideologii. Taka była moja
sielska, ale cholernie trudna przygoda z prowincją.
Nie
chcę się uskarżać. To był dobry czas, twórczy, rodzinny. Moja rodzina okazała
się silniejsza niż ktokolwiek by przypuszczał. I zdrowa, bo jedliśmy samo dobro
na wyciągnięcie ręki, czyli szczaw i mirabelki. Jajka od sąsiadki, jabłka
ekologiczne, warzywa prosto z grządki, ukiszoną własnoręcznie kapustę i piliśmy
ogromne ilości wody i herbaty z syropem z czarnego bzu. Nie odwiedzaliśmy
lekarza, bo nie było takiej potrzeby. W pewnym sensie nasza bieda była naszą
wartością.
źródło: www.polona.pl |
Zero
waste – wróćmy to tematu przewodniego. Nazwany z angielska wydaje się nowością,
ale znane od wieków. Świadczy o tym charakter kultur biednych, choćby kultura
ludowa. Wiadomo, chłop masło, śmietanę, twaróg i jaja spieniężał w mieście. To,
co pozostawało wykorzystywał sprawnie w swoim gospodarstwie, w swojej kuchni. I
tak rodziły się regionalne potrawy, które dziś na nowo odkrywamy i otaczamy
ochroną, by ocalić od zapomnienia. Przykład: maślanka, w jednym regionie (np.
na Kociewiu) gotowana z dodatkiem cukru była przerabiana na wiejską słodycz,
czyli miód z maślanki, a w innym przypadku (w Wielkopolsce, ziemia Turkowska)
była bazą polewki. Obierki, które spektakularnie wykorzystują w nowoczesnej
kuchni szefowie, również funkcjonowały w dawnych czasach, przytoczę tu choćby pozakulinarne
aspekty: naturalny środek do mycia naczyń – tym były obierki ziemniaczane. Kto
chce żyć w stylu bio – polecam spróbować tę metodę. Przykłady można by tu
mnożyć.
zbierany własnoręcznie szczaw :) |
Ale
oczywiście wykorzystywanie resztek nie dotyczyło jedynie klas niższych. I dziś
chyba niestety dotyczy to elit, pewnej świadomości i umiejętności. Taki trend,
w dbaniu, by nie marnować resztek uwidaczniał się w osiemnastowiecznej
literaturze kulinarnej publikowanej w języku polskim, trendy dotyczące tzw. oszczędnej
kuchni są mocno podkreślane w XIX wiecznych książkach kucharskich i
poradnikach, również literatura PRL-owska podejmuje taką tematykę – jak zrobić
coś z niczego. Umiejętność pracy w kuchni (choć nie tylko) zgodnie z zasadą „zero
waste” wykorzystuje kreatywność połączoną ze świadomością. Rozrzutność i
marnotrawstwo na pokaz nie są w cenie. To barokowy sarmacki przeżytek,
wykończony przez racjonalny, zdroworozsądkowy styl oświeceniowych reformatorów.
Chętnym
polecam mój artykuł na wilanowskiej stronie:
Komentarze
Prześlij komentarz