Święty Antoni, zagubiony zasięg i odnaleziony sens

Przed nami kolejne lato na Prowincji. I znowu jest pięknie i ciepło, znowu długie dni i wieczory spędzane na schodach.

Zastanawiając się kiedy minęły te prawie cztery lata wiejskiego życia, nie potrafię odnaleźć wszystkich wspomnień. Trochę się to wszystko zbyt szybko działo. A przecież mieliśmy na Prowincji spowolnić.

Poszukując, wciąż i niestrudzenie sensu i odpowiedniej drogi na dalsze lata zmieniliśmy miejsce postojowe. Nowy dom i okolice też nasz oczarowują. Różnica jest jednak znacząca. Z odludzia przeprowadziliśmy się do  miejsca, pełnego pięknych ludzi.


fot. Antoni Nawrocki

Tak się czasami zastanawiam kto nam w tym pomaga. Pewnie Tadeusz Juda, do którego wnoszę ręce średnio co pół roku, albo Rita, dla której nawet posadziłam w tym roku moje pierwsze w życiu róże…


fot. Helena Nawrocka

Dziś, 13 czerwca, w dzień św. Antoniego pomyślałam, że on też powinien częściej być przeze mnie doceniany. Kiedy tak sobie pomyślę, święty ten towarzyszył mi od dzieciństwa i znam go pewnie najdłużej, i był zawsze pomocny. Ile razy Babcia wzywała go, szukając zguby… Wiele, oj wiele, zważywszy, że wnucząt ośmioro, to i zagubionych lalek, koralików etc. od groma. Antoni zawsze pomagał. Niezawodny święty. Moi Dziadkowie mieli go za patrona. Synowi tez przypadło nosić jego imię. I kiedy słyszę, że coś znowu komuś zginęło sugeruję, by zwracać się do niego, nie do mnie.

Czasem jednak lubię jak coś się zagubi. Ot, taki zasięg na przykład. Albo Internet. W większości przypadków to dramat, bo akurat trzeba wysłać bardzo ważnego maila, opłacić rachunki, czeka się na bardzo ważny telefon… Ale tak naprawdę… Uwierzcie mi, że czasem cieszę się, że nie słyszę przez kilka dni dzwoniącego telefonu, że po tygodniu bez maila potrafię być z tego powodu szczęśliwsza. Bo gubiąc zasięg znajdujemy ciszę i siebie. Można w spokoju upiec chleb, a i dzieci okazują się nadzwyczaj kreatywne.

Można też na przykład zgubić kilka kilo i wcale ich nie szukać, ale o tym napiszę, jak już zgubię… 

Antoni nie jest świętym kulinarnym, choć z datą 13 czerwca łączono różne prace gospodarskie, takie jak ostateczny termin siania lnu, wierzono, że około Antoniego zaczynają się roić pszczoły a jagody dojrzewać. 

I jeszcze jedna ważna informacja. W trakcie burz, które latem mogą być bardzo gwałtowne przy oknie stawiajcie obrazek z jego wizerunkiem lub figurki. On chronić ma przed uderzeniem pioruna.
Burze zdarzają się wszędzie i każdy może ją przeżyć, choćby taką w szklance wody. 

A tytułowy odnaleziony sens... kryje się choćby w smaku własnoręcznie upieczonego chleba... z lubczykiem i czarnuszką.


Przepis na chleb (łatwy i pyszny). Przepis dostałam od Mamy.

Składniki:
1 kg mąki
8 łyżek płatków owsianych
2 łyżeczki soli
ok. 1 litra wody
5 dkg drożdży albo 1 opakowanie drożdży w proszku

1 etap, przygotowanie rozczynu
woda letnia + płatki + trochę mąki + drożdże + trochę cukru (1 łyżeczka)
składniki łączymy i zostawiamy na 20 minut. Obserwujemy rozczyn, pięknie się ożywia, pieni…. Jeszcze nie dodajemy soli!
2 etap, do tak przygotowanego rozczynu dosypujemy mąkę, do której wcześniej dodajemy sól.

Do mąki można dodać też ziarna wszelkie ulubione (słonecznik, siemię, dynię, orzechy,  sezam, jeszcze płatki owsiane). Ja do chlebka ze zdjęcia dodałam czarnuszkę i świeży lubczyk, bo go uwielbiam.

I bawię się mąkami i proporcjami. Sam pszenny jest dla mnie najmniej smaczny, najbardziej mi smakuje wymieszany z pełnoziarnistą żytnią. Sam żytni i pełnoziarnisty byłby dla mnie za ciężki. To już kwestia wyboru i odwagi.
Ponieważ, są to moje chlebowe początki, jeszcze bawię się z drożdżami, ale w wakacje rozpocznę przygodę z zakwasem!!!

Kochani, jeszcze uwaga techniczna. Mąkę dodaję do rozczynu, który przygotowuję w większej misce lub garnku. Nie trzeba brudzić więcej naczyń. Tylko jedna miska! Po dodaniu mąki i wymieszaniu wszystkiego nakładam ciasto do foremki. Ta porcja wystarcza na dwa chleby. Może być trochę rzadkie, to znaczy nie uformujecie z niego bochna, dlatego zalecam piec w foremkach wyłożonych papierem. Przed włożeniem do pieca niech sobie jeszcze trochę podrośnie. Następnie wstawiam do nagrzanego piekarnika na godzinę.

Nie podam Wam temperatury bo ja nie mam takiego nowoczesnego sprzętu w kuchni. Musi być nagrzany, mocno, myślę, że z 200 stopni. Ale sami wyczujecie.

UWAGA! Jest to baza, na temat której stosuję różne wariacje. Jako gospodyni i kucharka nieidealna często miary i wagi stosuję „na oko”. Chleb za każdym razem wychodzi inny, ale za każdym razem pyszny.

Smacznego.

Komentarze

Bądź na bieżąco

Popularne posty