Lato na wsi
Lato
na wsi brzmi równie sielsko jak życie na prowincji… W zacienionej okolicy domu,
w którym mieszkam nie czuć ukropu. A jeśli nawet zrobi się ciut za gorąco można
schłodzić się zimną lemoniadą z czarnego bzu. Syrop schodzi jak zwykle
wyśmienicie, znów obiecuję sobie, że w przyszłym roku zrobię więcej. Dorosłych
gości, którzy odwiedzają nas i wspólnie z nami siedzą przy ognisku raczę
syropem do piwa.
To
lato jest jednak dziwne. Nie było zbyt wielu ciepłych nocy, a teraz to już
klops. Jak mawiają: „od Anki zimne wieczory i poranki”. Szkoda, znowu lato
ucieka niesłychanie szybko.
Skończyły
się czereśnie, skończyły się wiśnie. czekam nieustannie na dojrzałe pomidory,
które w mym małym ogródeczku zaowocowały nadspodziewanie obficie. Rozszalała
się też pietruszka, którą zasiałam rok temu. Wybujała i dość dziwaczna –
kwitnąca bujnie rozsieje się ponownie – bez mojej interwencji. Jest piękna, nie
będę jej ujarzmiać. Jest i pan lubczyk, moje ulubienie. Pani sałata, fasolka i
ogórki są na bieżąco pożerane. Taki jest smak tego lata - ogórkowo-lubczykowo-pomidorowy! Trochę tego jest, nie będę tu pisać o trudzie
pielęgnowania grządek, bo daleko mi do doskonałej ogrodniczki.
Powiem jedno – podziwiam ludzi pola. Niedaleko nas
mieszka rodzina, która może się pochwalić porządnym ogrodem. Każdy kawałek
ziemi zagospodarowany. Z jednej strony maliny, mnóstwo malin… po drugiej
stronie ulicy, za domem, całe dobrodziejstwo warzywno-owocowe. Gospodarz spalony
słońcem, niczym bohater westernu, skórę ma ciemną. Pracuje od rana do
zmierzchu, a mimo to ma ciągle uśmiech na twarzy. Pracuje tak cała jego
rodzina, babcia, dziadek, żona. Widok kojący moje skołatane serce. Zawsze z
uśmiechem, zagadają, pogadają. Lubię do nich podjechać pod pretekstem kupienia
jajek, malin czy pomidorów. Porządni, pracowici i uczciwi ludzie. Cenię takich
bardzo.
Na
drogi, te wąskie – prowincjonalne – wjeżdżają kombajny. Jako kierowca nie
przepadam za tymi monstrami, ale jako właścicielka sporego bagażu wspomnień z
dzieciństwa na wsi, mam do nich ogromny sentyment. Pamiętam te emocje, kiedy
miał przyjechać zamówiony kombajn. Pamiętam emocje związane ze żniwami. Smak
oranżady pitej na polu, a właściwie pod jedynym drzewem stojącym przy polu,
jedynym, które dawało cień. Stawiała się wtedy cała rodzina, wujkowie, ciotki,
kuzynowie… I pierwszy raz prowadziłam traktor. Miałam wtedy może z 10 lat?
źródło: www.polona.pl |
Rolnikiem
nigdy nie będę, nie będę też idealnym ogrodnikiem. Ale moje małe radości, w
postaci nie do końca wypielonego pomidorowego zakątka, sprawiają mi ogromną
frajdę. Każdy wolny dzień zaczynam od wizyty. Oglądam pomidory, mówię do nich,
liczę owoce… i czekam na ich pełną czerwień. Choć sam zapach pomidorowych
krzewów jest kojący…
I
chciałoby się zatrzymać takie chwile na zawsze, rześkie poranki, nadzieja w
sercu i pełne słońce, przed którym zawsze można się schować w cieniu ogromnych
lip lub wiązu.
brudzenie sobie rąk ziemią i obserwowanie jak wszystko rośnie, to najlepszy sposób na relaks jaki znam. Pozdrawiam z miejskiego (balkonowego) ogródka :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie, ręce ubabrane w ziemi, ziemia za paznokciami... Dzięki, mam kolejny temat - mniej może elegancki, ale za to prawdziwy, niczym wczorajszy dzień ;)
OdpowiedzUsuńMoje życie na wsi jest bardzo inne od Twojego. Ale uwielbiam usiąść na tarasie z kubkiem kawy ...
OdpowiedzUsuńA jak widzisz takie kinkiety na taras - https://www.lampy-ogrodowe.pl/produkty/kategorie/kinkiety-zewnetrzne Sądzicie, że powinny wyglądać spoko, czy jednak czegoś im brakuje.
OdpowiedzUsuń