Najlepszy chłodnik mieszczański
Tegoroczny
maj rozpieszczał nas słoneczną pogodą, pod koniec miesiąca, stało się wręcz
nieznośnie upalnie. Podobnie wygląda początek czerwca. Po długich szaroburych
miesiącach grzechem byłoby narzekać. O wiele lepszym sposobem jest próba
wprowadzenia smacznych udogodnień. Bo stać nad garami, smażyć schabów i gotować
rosołów nie zniesie w takiej temperaturze nawet najwspanialsza gospodyni.
Dla
mnie najlepszym sposobem na przetrwanie jest przygotowywanie i spożywanie dań
chłodnych. I w takim przypadku niezawodnym jest chłodnik, z którym zmierzyłam
się już kiedyś na blogu w 2015 roku. To ci dopiero prowincjonalna archeologia
odgrzebać jakiś zapomniany wpis...
Z
chłodnikiem nigdy nie kojarzyłam wiosny, ale przydawał się raczej w lipcu i
sierpniu. Nic dziwnego, że wówczas mogłam już korzystać z własnych upraw.
Dziś,
choć mieszkam w mieście, znalazłam miejsce na zasadzenie kilku grządek, zainaugurowałam
działalność szklarni, ale nadal czekam na plony. Na szczęście nieopodal domu
znajduje się ryneczek, który odwiedzam z samego rana w wolne od etatowej pracy
dni. I tam zaopatruję się w sezonowe dobro.
Wracając
w sobotni poranek do domu, kiedy wszyscy jeszcze śpią mogę zacząć pracę nad
kremowym, pełnym smaku, super zdrowym delikatesem. Smaczny, kolorowy,
aromatyczny i chłodzący.
Dzisiejszą
wersję nazwałam chłodnikiem mieszczańskim, na cześć miejskich poranków,
dostępności produktów na lokalnym ryneczku, których jako mieszczka bardzo
potrzebuję. Zobaczycie też – będzie „na bogato”
Chłodnik mieszczański
Przygotowanie
wywaru
Młode
buraczki obieram kroję w drobną kostkę, siekam drobno botwinkę, wkładam do
garnka z mała ilością wody. Dodaję obowiązkową gałązkę lubczyku (kocham
lubczyk!!!). Gotuję 10 – 15 minut, dodając soli, cukru (do smaku) i łyżkę octu
jabłkowego.
Tak
przygotowany wywar, który sam w sobie jest bogactwem smaku, odstawiam do
wystygnięcia. Pamiętajcie, żeby gorącego, ani nawet ciepłego garnka nie
wstawiać do lodówki. Niech przestygnie spokojnie, gdzieś na boku.
Wkład
do chłodnika
Po
ryneczkowych wyprawach w lodówce mam samo dobro: rzodkiewki, ogórki gruntowe,
obowiązkowo koperek, wszystko drobno siekam, dodaję do przestudzonego wywaru
...
i dzisiejszy chłodnik wzbogaciłam drobno posiekanym kalafiorem oraz szparagami,
które zostały z obiadu przygotowanego dzieciom.
Na
koniec miksturę wzbogacam kremową konsystencją jogurtu naturalnego i kwaśnej
śmietany. Próbuję, doprawiam raz jeszcze: sól i pieprz, ewentualnie odrobinę
octu z jabłek. Wymieszany znowu ląduje w lodówce, by mógł się „przegryźć”.
Lubię,
kiedy jest gęsty, aksamitny, zimny, bardzo zimny.
Podawać
można klasycznie – z jajkiem ugotowanym na twardo (zimnym, rzecz jasna) albo
trochę poszaleć, np. z szparagami i kalafiorowym śniegiem.
Kalafior
surowy daje lekko orzechowy posmak i jest kolejnym lekko chrupiącym akcentem.
Jak widzicie można dodać innych sezonowych smaczności.
Komentarze
Prześlij komentarz