Prowincjonalne ochłodzenie kulinarne
Wróciłam
z wakacji. Pięć dni razem z rodziną i przyjaciółmi spędziłam w Olsztynie.
Warmia od czasów studenckich jest dla mnie miejscem wytchnienia i odpoczynku.
Upalne dni spędzałam w cieniu lub schładzałam się wariując z dziatwą w olsztyńskich
jeziorach. Błogość,
błogość, błogość…
Każdy
beztroski czas ma swój kres. Urlop zbliża się ku końcowi, nasza wyprawa również
musiała się zakończyć.
Po
powrocie do domu, po szalonym przywitaniu z kotami, pobiegłam do ogródka. Kilka
dni, tylko kilka dni beze mnie, bez mojego gadania, a rośliny rozbujały się jak
szalone. Pomidory zdrowo zarumienione, ogórki lekko przerośnięte, no i wszystko
na swoim miejscu, choć obawiałam się, że plony zniszczy tropikalny upał.
Tak,
tak, prawdziwie letnia pogoda i brak chłodzącego jeziora wprawiła mnie w
szalony ogrodowo-kuchenny nastrój. Zaraz
po przebudzeniu pobiegłam zebrać warzywa. Buraczki ćwikłowe, tego roku mają
premierę na prowincjonalnych rabatkach, dziś miały premierę w kuchni. I było to
bardzo miłe spotkanie. Spotkanie z lubczykiem i moimi pięknymi i soczystymi ogórkami. Chłodnik chodził za mną od rana, był wyzwaniem, gdyż nigdy wcześniej nie odważyłam się go zrobić. A niektórzy powiadają, że nie ma nic prostszego. Postanowiłam zrobić go na swój własny sposób, wykorzystując tylko to co rośnie na uprawianych
przeze mnie grządkach.
Umyte buraczki, po odcięciu wąsów, a także część botwinki włożyłam do niewielkiej ilości
gotującej się wody. Dołożyłam tez sporo lubczyku, gotowałam na małym ogniu
przez ok. 15 minut. Doprawiłam solą i pieprzem, dolałam troszkę octu z
kwiatu czarnego bzu, który kupiłam od Józefa Siadaka, autora przeznakomitych
Specjałów spod Strzechy.
Wywar
sam w sobie był wyborny, buraczki słodziutkie, lekko chrupiące, doskonałe. Po
wystudzeniu dodałam pokrojone drobno ogórki gruntowe, a następnie dolałam
gęstego jogurtu. Całość wstawiłam na kilkanaście minut do lodówki.
Jak
wyszło? Moim nieskromnym zdaniem wybornie. Brakło może trochę koperku, ale
dominujący smak buraczka i lubczyku rekompensował wszystko. Chłodząca łyżka po łyżce znikały z talerzy
domowników. I to chyba najlepszy dowód. Wszystko do cna zjedzone. Zdrowe, smaczne,
zimne i najważniejsze – poza jogurtem wszystko swojskie, to znaczy
prowincjonalne i moje.
Na upały nie ma nic lepszego :)
OdpowiedzUsuńOd maja mamy cały czas pogodę idealną, by robić chłodniki :) Już sierpień, a nie czuć, żeby coś się miało zmienić. Może to i dobrze?
Usuń