Tam gdzie żyją krasnoludki

Na prowincji dziś deszcz, zbawienny deszcz, bo dzięki niemu łapię oddech i mogę spędzić chwilę na pisanie.

Lato, lato, lato!!! Dzisiaj się rozpoczyna. W okolicy panny zbierają kwiecie i plotą wianki. I będą dziś w nocy szukać kwiatu paproci. A za mną od kilku tygodni chodzą kwiaty czarnego bzu. Albo inaczej – ja chodzę za nimi. Zrywam, zalewam syropem, szykuję zapasy na zimę. Zapasy pysznego, aromatycznego eliksiru.



Pierwszy raz próbowałam jak smakuje podczas dnia dziecka organizowanego w Grucznie przez Agnieszkę Zamojską i Smak Dzieciństwa. Dzieciaki z wioski i okolic szalały po terenie wokół gruczeńskiego młyna i zrywały do wiklinowych koszy baldachy kwiatów bzu. Zakochałam się w nim wtedy bez pamięci. Od tego wydarzenia, odliczam dni do momentu, w którym zakwitnie. Chodzę po kniejach i przez cały bzowy (kwitnący) sezon robię syrop. A potem od jesieni do zimy dodaję do herbaty. Najbardziej lubi go moja córka i jak zapewnia, dzięki niemu od dwóch lat nawet kataru nie miała. Bo czarny bez zawiera w sobie wiele prozdrowotnych dobroci.



Najbardziej magicznym dla mnie zjawiskiem jest opadanie pyłku podczas zrywania. Mam wtedy nieodparte wrażenie obecności dobrej wróżki za plecami. Takiej co odgania demony, a te jak wiadomo lubią koło bzu się kręcić.


W opowieściach ludowych nie brakuje wskazań na czarny bez, jako drzewo niezwykłe. Pod nim mieszkają krasnoludki, był uznawany za ludowy środek antykoncepcyjny (tak tak), obawiano się bzu, dlatego też niechętnie się go pozbywano, obowiązywał zakaz palenia czarnym bzem w piecach. Obawa mogła być uzasadniona, gdyż z czarnym bzem należy obchodzić się ze szczególną estymą. Wiarę w magię dziś odczytujemy dzięki wiedzy. Wiemy, że owoce tej rośliny nadają się do spożycia tylko po obróbce termicznej. Ja na szczęście przedkładam kwiaty nad owoce, poza tym owoce brudzą, więc im tyle czasu, energii i emocji nie poświęcam.



Poza rzeczonym syropem, można rzecz jasna, wykonać wiele smaczności, w tym ocet, nalewkę czy inne konfitury. Jako absolutny nowicjusz w tych kwestiach nie będę się dzieliła swym doświadczeniem w tym zakresie. Wolę octy Józefa Siadaka, który ma w swej ofercie całą gamę Specjałów Spod Strzechy czy nalewki Mistrza Hieronima.



Na deser mogę jeszcze polecić prostą uniwersalną letnią potrawę – naleśniki z kwiatem z czarnego bzu. Z nimi też wiąże się ciekawa historia trans kulturowa. Kilka lat temu (długo zanim pierwszy raz zawitałam na moją ukochana Prowincję) spędziłam kilka dni w Cieszynie. Było to lato, druga połowa czerwca. I w tym cudnej urody miasteczku dowiedziałam się z kart menu miejscowych knajpek, że kwiat czarnego bzu w cieście naleśnikowym był ulubionym deserem Franciszka Józefa. Jakim zdziwieniem było dla mnie spotkanie się z ta potrawą po raz kolejny zupełnie innym miejscu, w Chrystkowie. Podczas wizyty menonitów z Holandii poprosiłam, by przygotowali jakieś tradycyjne danie. 



Co to było? Jak myślicie? Oczywiście wspomniany wyżej ulubiony deser cesarza. To ci dopiero smakowitość – od Galicji po Kociewie, a kto wie – może i dalej…. 



Komentarze

  1. Syropek zrobiony :) Żałuję tylko, że przepis na galaretkę z bzu i wina musującego znalazłam już po czasie ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Bądź na bieżąco

Popularne posty